15.02.2013 12:45 0

Wywiad z Rafałem Królem – podróżniczym bohaterem Gdyni

Rafał Król

Rafał Król odbył wiele ciekawych i pasjonujących podróży. Przemierzył tysiące kilometrów od wulkanów Kamczatki po lądolód grenlandzki i od stepów Mongolii po dżunglę na Haiti. Nie jest mu obcy żaden klimat oraz żadne warunki panujące w przyrodzie. Podróżnik postanowił opowiedzieć nam o swojej ostatniej wyprawie na największy górski płaskowyż w Europie – Hardangervidda. Udało się mu to o czym inni mogą tylko pomarzyć – po raz pierwszy, bez nocowania w schroniskach oraz chatkach, Polski zespół przemierzył płaskowyż reniferów w warunkach najsurowszej zimy... Dla Rafała Króla największą przygodą życia jest samo życie, radzenie sobie z tym co przynoszą kolejne dni. Zobaczmy co przyniosła mu zatem ostatnia podróż!

Anna Domżalska: Od czego zaczęła się Pana wielka przygoda z podróżami?

Rafał Król: Moja przygoda z podróżami rozpoczęła się od małych wycieczek dzieciaka z Gdyni i wyjazdu z kolegą w Bieszczady kiedy miałem 15 lat. To były jeszcze lata 80-te i wielka przygoda dla dwóch nastolatków. Potem chciało się już wracać do tego stanu umysłu "bycia w podróży" i posiadania frajdy z tego, że nie wiadomo co przyniesie następny dzień.

AD:Skąd zrodził się pomysł zdobycia największego w Europie płaskowyżu górskiego Hardangervidda w warunkach najsurowszej skandynawskiej zimy?

RK:Pomysłem natchnął mnie wybitny podróżnik, senior Pan Krzysztof Paul, którego prelekcję o wyprawie na Hardangerviddę widziałem gdzieś w Gdańsku. Pan Krzysztof wędrował w marcu i korzystał z chat, to on również zainteresował mnie postacią Jakuba Bujaka - wybitnego przedwojennego himalaisty, który jako pierwszy przemierzał płaskowyż równo 80 lat temu.

AD:W jaki sposób trzeba się przygotować do ekspedycji takiej jak ta ostatnia?

RK:Najlepsze jest bieganie na długie dystanse oraz wędrówki z ciężkim plecakiem. Dobrze jest też przytyć kilka kilo. Na wyprawie będzie cieplej i kiedy zacznie się ogromny wysiłek i spalanie kalorii taka rezerwa bardzo się przyda.

AD:Jak działa na organizm sroga zima. Motywuje czy przeszkadza?

RK:Na pewno na mrozie człowiek jest zdrowszy, nie łapie się tak bardzo infekcji jak w mieście. Nie ma też ludzi od których można się zarazić. Z drugiej strony jeżeli już ktoś jest chory (tak jaka ja na tej wyprawie - miałem spore problemy z gardłem, i na kilka dni w ogóle straciłem głos) to wcale nie jest łatwo się wyleczyć. Na pewno jest taka granica, jak dla mnie około - 35 C, gdzie zimno zaczyna paraliżować. Wolniej się myśli, spada percepcja, wszystko wymaga więcej czasu a każda czynność sprawia wręcz fizyczny ból.

AD:Czy podczas wyprawy występowały chwile zwątpienia w możliwość jej ukończenia?

RK:Ależ oczywiście. Kiedy wszystko idzie dobrze, jesteśmy bardzo pewni siebie. Ale w ciągu jednego dnia wszystko może przybrać zły obrót. Tak też było na tej wyprawie: Damianowi od mrozu odkleiły się podeszwy butów narciarskich, co prawie uniemożliwiało poruszanie na nartach, skurczone od mrozu uszczelki kuchenki do gotowania przepuszczały benzynę i o mało co nie spalił nam się namiot. Na ekspedycji poczucie bezpieczeństwa bywa bardzo iluzoryczne i bardzo łatwo stracić morale.

AD:Jak wyglądał zwykły dzień w trakcie tej eskapady?

RK:Rano trzeba wstać i wygrzebać się ze śpiwora. Potem rozpalić kuchenkę i ugotować wody na kaszkę mleczną lub muesli. I jeszcze więcej wody do termosów na cały dzień wędrówki. Następnie schować śpiwory, zwinąć namiot. Zapakować wszystko na sanki lub do plecaków i wyruszyć. Marsz trwa aż do zachodu z przerwami co godzinę na słodycze oraz herbatę z termosu. Wieczorem trzeba rozbić namiot, rozpalić kuchenkę i ugotować dużą obiadokolację - liofilizowaną zupę i drugie danie. Jedzenie lio jest już smaczne. Wszystko trzeba było jeść szybko, zanim wystygnie. No i mieć plastikową łyżkę bo do metalowej może przymarznąć język. Po kolacji nawigacja, pisanie dziennika i spanie. Na tej wyprawie był bardzo krótki dzień, wiele godzin codzienne spędzaliśmy po ciemku jedynie przy świetle latarek. Był taki dzień, że wiatr się wzmagał od samego rana. Zdecydowaliśmy rozbić namiot wcześniej niż o zmroku, zanim huragan będzie tak silny i nam to uniemożliwi.

AD:Jakie odczucia towarzyszą podczas wielu dni spędzonych w ekstremalnych warunkach?

RK:To bardzo skomplikowane. Tęskni się za małymi przyjemnościami typu ciepła kawa, szelest gazety, możliwość pójścia na basen czy spotkania z przyjaciółmi. Za tym wszystkim co w mieście wydaje nam się oczywiste a na wyprawie okazuje się wielką zdobyczą cywilizacji i luksusem.

AD:Która z ekspedycji była najbardziej niebezpieczna i dlaczego?

RK:Ja organizuję bardzo różne ekspedycje i wszystkie są na swój sposób trudne. Zagrożeń nie da się skalować ani porównywać. Co jest gorsze bandy rabusiów i epidemia cholery na Haiti czy niedźwiedź polarny albo śmierć w lawinie? Takich rzeczy się nie skaluje.

AD:Czy podróżowanie nie jest formą ucieczki od rzeczywistości, która nas otacza? Walką z codziennością i ośmiogodzinnym dniem pracy?

RK:Podróżowanie nie jest formą ucieczki od rzeczywistości. Jest wyborem innej, nie nudnej i nie monotonnej rzeczywistości. Rezygnacją z rutyny na rzecz tego co nieoczekiwane.

AD:Podróż marzeń to...?

RK:A jest kilka takich miejsc, do których wiem że nie pojadę bo nigdy nie zgromadzę potrzebnej kwoty pieniędzy. Np. Antarktyda. Tam byłoby co robić!

AD:Niektórzy wracając z wyprawy już zastanawiają się nad kolejną. Czy i Pan myśli o następnej podróży? Jeśli tak to gdzie miałaby się odbyć?

RK:Ja zawsze mam odłożonych kilka projektów " w szufladzie". Czekają aż uda mi się na nie zarobić pieniądze, albo pokonać biurokrację, czy aż zrobi się w danym miejscu bezpiecznie. W każdym razie - plany są. Ale to na razie tajemnica. Zauważyłem że Wejherowo zaczęło organizować festiwal podróżniczy "Wanoga". Byłoby miło gdyby organizatorzy zaprosili mnie przy najbliższej edycji. Mógłbym pokazać co nieco ze swoich ekspedycji...

AD:Z jakimi reakcjami ludzi się Pan spotyka? Uważają Pana za romantyka, szaleńca? Podziwiają Pana wyczyn czy przechodzą wobec niego obojętnie?

RK:Reakcje są skrajne, niestety. Obojętność byłaby lepsza niż nienawiść. Większość komentarzy, szczególnie w internecie gdzie ludzie są anonimowi to "hejterzy". Zazwyczaj to opinie typu: Kto mu na to dał pieniądze? Następny idiota chce się zabić! Wielki mi wyczyn - każdy by tak potrafił. Itd, itp.

Na koniec chciałbym powiedzieć, że jest coś takiego w mentalności Polaków że podróżnik, himalaista czy żeglarz to jest jakiś wariat, człowiek niepoważny. Dla Norwega, Anglika czy Japończyka to bohater. Mam nadzieję, że nasze społeczeństwo nauczy się kiedyś trzymać kciuki za "swoich". Nie tylko za sportowców, ale za wszystkich którzy coś robią co może być zauważone "na zewnątrz". I że będzie to wsparcie stałe. Ja kibicuję Justynie Kowalczyk jak wygrywa, ale jak przegrywa to jej nie krytykuję, tylko trzymam kciuki jeszcze bardziej. Coraz częściej zdarzają się na szczęście fajni ludzie którzy trzymają kciuki również za moje wyprawy. I to jest bardzo miłe.

AD:My również trzymamy za Pana kciuki i życzymy dużo szczęścia i powodzenia w czasie kolejnych wypraw...

Filmiki w wyprawy znajdziecie tutaj.

Rafał Król

Rafał Król

Rafał Król

Damian Laskowski

Damian Laskowski

Damian


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...