16.03.2020 21:00 0 NW

'Przyznam, że się trochę wystraszyłem'. Czytelnik o ryzykownym locie ze Szwajcarii

zdjęcie ilustracyjnie/źródło:Pixabay.com

Jak wyglądały jedne z ostatnich lotów międzynarodowych do Polski? Udało nam się porozmawiać z jedną z osób, która w sobotę przyleciała do Polski prosto ze Szwajcarii. Z relacji Adama K., mieszkańca Gdańska, wynika, że mimo poważnej sytuacji na świecie, związanej z pandemią koronawirusa, na lotniskach wciąż panował chaos.

Adam K. do Szwajcarii udał się na wyjazd służbowy. Dzień przed odlotem okazało się, że owszem – ma zabukowany lot na czternastego – lecz kwietnia, nie marca. Wtedy rozpoczął się mały wyścig z czasem, ponieważ pozostała mu właściwie doba na to, by bez większych komplikacji powrócić do Polski. Wszelkie próby przebukowania biletu spełzły na niczym, dlatego lot do kraju „na gwałt” kosztował Adama K. ponad trzy tysiące złotych.

Szwajcaria. Sobota 14 marca, około 1000 przypadków zakażenia koronawirusem i żadnych konkretnych działań.

Na lotnisku żadnych kontroli stanu zdrowia. Nic, co mogłoby sugerować, że mamy obecnie na świecie coś takiego, jak pandemia. Zwyczajne lotnisko i dzień jak co dzień – tak mniej więcej wyglądała sytuacja na lotnisku w Szwajcarii jeszcze dwa dni temu, mówi Adam K.

Rząd Szwajcarii dopiero w piątek wprowadził kontrole na granicach, zamknął szkoły do 4 kwietnia, ograniczył działanie barów i restauracji oraz zakazał organizacji wydarzeń z udziałem ponad stu osób. Obecnie zakażonych jest tam 2221 osób, z czego 18 zmarło.

Nieco inna sytuacja panowała w samolocie. Stewardesy chodziły z maseczkami, a jedzenie wydawały w rękawiczkach – choć i to nie przebiegało wzorowo.

Panie chyba nie do końca rozumiały, jaki jest sens noszenia tych maseczek. Raz je nosiły, zaraz potem zdejmowały. Nie wiem, czy zakładały nowe, ale nie wyglądało na to – komentuje nasz rozmówca.

Początek lotu – niczym nieróżniący się od tych, które znamy. Po około godzinie przyszedł czas na wypełnienie formularzy, w których konieczne było podanie swoich danych osobowych (imię i nazwisko, adres zamieszkania i zameldowania, lot jakim lecę, numer telefonu oraz numer do innej osoby kontaktowej).

Ze względu na zagrożenie epidemiczne, podczas lotu konieczna była kontrola temperatury ciała każdego z pasażerów.

Stewardesy mierzyły temperaturę ciała za pomocą laserowych mierników. Osobiście śmiem wątpić w ich dokładność, ponieważ pasażerowi siedzącemu przede mną wyszło, że ma 35,6 stopni, a gdy zmierzono ją ponownie na skroni, to temperatura rzeczywiście była wyższa, ale ta z kolei przekraczała już 37 stopni. Panu kazano zanotować tę niższą – relacjonuje Adam K.

Mężczyzna, który siedział tuż obok Adama K., przez cały kurs miał na sobie maseczkę i co chwilę swoje ręce traktował środkiem odkażającym. U niego temperaturę mierzono aż trzy razy – za każdym wynik pokazywał 37,3 stopnia.

Przyznam, że trochę się wystraszyłem, ale odwrotu już nie było – komentuje rozmówca.

Samolot wylądował. Ludzie wstają i powoli kierują się ku wyjściu, lecz, jak się okazuje, przedwcześnie. Do samolotu wchodzi dwóch żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Swoim miernikiem sprawdzają temperatury członkom załogi, która następnie przekazuje służbom wypełnione przez pasażerów formularze.

Okazało się, że wyżej wspominany pan z temperaturą powyżej 37 stopni nie wymagał dalszych kontroli. Wszyscy najwidoczniej zmieścili się w przyjętych normach i każdego puszczono dalej – wyjaśnia Adam K.

Fot. Adam K.

Obowiązkowa 14-dniowa kwarantanna dla osób powracających z zagranicy dotyczy tych, którzy skorzystają z lotów czarterowych. Dlatego Adama K., jak i innych pasażerów tego, i przynajmniej kilkunastu innych lotów, kwarantanna nie obowiązuje.

Z uwagi na bezpieczeństwo, mimo wszystko już chwilę wcześniej założyłem, że takowej kwarantannie się poddam – mówi mężczyzna.

Polska, a dokładnie – Warszawa. Stan zagrożenia epidemicznego. Na tamten dzień (sobota, 14 marca), około godziny 10:00, 84 przypadki zakażenia koronawirusem, potwierdzone pozytywnymi wynikami testów laboratoryjnych. A na lotnisku tłumy ludzi i żadnego przestrzegania zasad bezpieczeństwa – chociażby takiego, jak zachowanie odpowiedniej odległości. Człowiek niemal jeden na drugim, każdy próbujący na ostatnią chwilę dostać się tam, gdzie planował, bądź taki, któremu szczęśliwie udało się jeszcze powrócić do kraju.

Ogromne kolejki ustawiały się do biura informacji na lotnisku w Warszawie. Chciałem przebukować swój bilet, by dostać się samolotem do Gdańska jednak wiedziałem, że stojąc w tej kolejce, nie mam najmniejszych szans, by dotrzeć do domu tego samego dnia. Próbowałem dodzwonić się także na infolinię, jednak po godzinie słuchania fantastycznej piosenki w tle stwierdziłem, że to bez sensu – opowiada Adam K.

Fot. Adam K.

Ostatecznie do domu trafił pociągiem, który, jak relacjonuje Adam K., był prawie pusty. Każdy miał zapewnioną przestrzeń tylko dla siebie i nie było większych szans na bliższe spotkanie z innym podróżującym.

Dodatkowo wydaje mi się, że na pokładzie wydawane były jedynie gotowe, zapakowane już posiłki – dodaje. Ma to zapewne do minimum zmniejszyć ryzyko ewentualnego zakażenia pasażerów.

Z relacji rozmówcy wynika, że jeżeli wśród gęstego tłumu ludzi na lotnisku była choć jedna osoba zarażona koronawirusem, to musiała przekazać wirusa dalej.

A biorąc pod uwagę to, że na miejscu przewijały się tysiące osób różnych narodowości, o taki scenariusz nietrudno – komentuje Adam K.

Ludzie ulegają panice i w obawie przed brakiem dostępu do podstawowych rzeczy, wykupują ze sklepów niemal cały papier toaletowy i produkty spożywcze. Tymczasem w obliczu realnego zagrożenia, potrafią zachowywać się bardzo niefrasobliwie, narażając nie tylko siebie, ale także innych. Decyzja rządu o wstrzymaniu ruchu powietrznego wydaje się więc, w obecnej sytuacji, słusznym rozwiązaniem, które może tylko pomóc powstrzymać rozprzestrzeniającego się wirusa. Trudno jednak nie zadać sobie pytania, czy mimo wszystko obostrzenia na granicach nie zostały wprowadzone zbyt późno.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...