11.12.2014 09:22 0

Zamiast czołówki walka o utrzymanie

Marzenia Lechii Gdańsk o włączeniu się do walki o czołowe miejsca legły w gruzach jeszcze zanim zaczęła się budowa. Obecnie zespół musi nastawić się na obronę przed spadkiem, a także o to może być trudno.

Sny o wielkości przed rozpoczęciem sezonu udzielały się niemal każdemu w klubie, jednak ligowa rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany.

Letnie transfery okazały się nietrafione, a sądząc po spotkaniu z Podbeskidziem Bielsko-Biała, części zespołu po prostu nie chce się grać.

Naturalnie, karuzela w zarządzie klubu i sztabie trenerskim również nie pomogła. Licząc od startu sezonu, Lechia prowadzona jest już przez trzeciego trenera, wywodzącego się z drugoligowego Rakowa Częstochowa Jerzego Brzęczka.

Wcześniej, biało-zielonych prowadził Tomasz Unton, a sezon zespół rozpoczął z kolei pod opieką Portugalczyka Joaquima Machado. Żaden z nich nie utrzymał się na posadzie zbyt długo, a powodem zwolnienia były oczywiście wyniki.

Wygrane nie mają jednak prawa zdarzać się tak marnie grającemu zespołowi. Mecz z Góralami pokazał to dobitnie, a przysłowiową wisienką na torcie był fakt, że od 34. minuty Lechia grała z przewagą jednego zawodnika.

Mimo przewagi, żaden z piłkarzy nie był w stanie jej w jakikolwiek sposób wykorzystać. Dominowały bezładne i bezzębne akcje, z którymi piłkarze Leszka Ojrzyńskiego radzili sobie bez problemu.

Piłkarze Lechii uparcie silili się na akcje środkiem pola, podczas gdy rywale, widząc ich zamiary, byli w stanie dobrze się ustawić, dodatkowo uniemożliwiając gościom stworzenie zagrożenia. Nie to, żeby gospodarze musieli się zanadto wysilać, gdyż Lechia nie miała i tak wiele do pokazania.

Na negatywne wyróżnienie zasłużył z pewnością Stojan Vranješ, któremu nawet bieganie za piłką przychodziło z wyjątkowym bólem. Nie zaimponowali także pozostali piłkarze. Fatalnie na pozycji środkowego obrońcy spisał się Adam Dźwigała, a Mateusz Możdżeń zupełnie nie radził sobie z wycelowaniem piłki chociaż w okolice bramki.

Jedynie Maciej Makuszewski zagrał w miarę składnie, kilkakrotnie posyłając w stronę kolegów precyzyjne dośrodkowania i starając się ratować losy meczu. Gdyby nie bramka Pavola Stano, to na wyższe oceny zasłużyłby także Mateusz Bąk, choć i tak zagrał nie najgorzej.

Całościowo, był to jednak występ tragiczny, zdecydowanie nie przystający do i tak niezbyt wyszukanych standardów polskiej ekstraklasy, w której dni Lechii mogą już być zresztą policzone.

Już po kilku pierwszych kolejkach, gdańską drużynę stopniowo zaczęła ogarniać piłkarska gangrena, czego efektem jest spadek na czwarte miejsce od końca w ligowej tabeli. Lechię przed spadkiem na jeszcze niższe miejsce ratuje jedynie to, że Cracovia ma gorszy bilans bramkowy.

Na niższych miejscach znajdują się jedynie Ruch Chorzów i Zawisza Bydgoszcz, stanowiąc tym samym grupę spadkową. O ile rozbity Zawisza ma dwa razy mniej punktów od Lechii (9), to przy dalszym paraliżu Lechia może również znaleźć się w 'strefie zrzutu'.

Chociaż jeszcze parę miesięcy temu klub śnił o trofeach, to teraz może jedynie walczyć o uniknięcie 'czerwonej latarni'. Nie wiadomo, czy uniknięcie spadku uda się osiągnąć z trenerem, który ze swojego byłego klubu zwolniony został właśnie z powodu niezadowalających wyników.

Nikt nie wie, ile dokładnie będzie trwała zła passa Lechii. Za pasem już przerwa zimowa, i to ona wydaje się na razie jedynym wybawieniem drużyny, dając trenerowi czas na opracowanie strategii na rundę wiosenną, a władzom na zastanowienie się czy obecny model prowadzenia klubu rzeczywiście wychodzi wszystkim na plus.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...