27.02.2015 13:33 0 Magda Małkowska

Czy hospicjum może umrzeć?

W styczniu gdańskie Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza SAC ogłosiło stan alarmowy. Od ponad 30 lat wrosło w pomorski pejzaż i przyzwyczaiło do myśli, że w chwili bezlitosnej diagnozy czeka ze swoim wsparciem. 32 łóżka na oddziale stacjonarnym, około 100 pacjentów pod stałą opieką w hospicjum domowym dla dorosłych, prawie 40 dzieci w hospicjum dziecięcym oraz około 100 porad udzielanych miesięcznie w Poradni Paliatywnej. Jako pierwsze ze zgłaszającymi się po pomoc rozmawiają hospicyjne koordynatorki medyczne i coraz częściej muszą jej odmawiać. Taki zawód? Raczej taki system.

Z koordynatorkami medycznymi zatrudnionymi na etacie w gdańskim hospicjum spotkałam się pod koniec stycznia, niedługo po wyartykułowaniu dramatycznego apelu do społeczeństwa, do którego znana na Pomorzu od ponad 30 lat placówka wreszcie dojrzała. „Chcemy pomagać każdemu potrzebującemu”, każdy ma „prawo do godnego umierania bez bólu i cierpienia”, jednak mamy „za mało miejsc”. Od dobrych kilku lat już nie było dobrze. Kontrakt z NFZ, finansujący opiekę nad 67 pacjentami hospicjum domowego w ciągu miesiąca, naciągali do 90 osób, między innymi dzięki wysiłkom wspierającej je Fundacji Hospicyjnej oraz szerokim gestom darczyńców, często wdzięcznych bliskich dawnych podopiecznych. Cóż z tego, kiedy kolejka do objęcia opieką przez hospicyjny zespół wciąż utrzymuje się w stałym, katastrofalnym przedziale od 80 do 100 osób. – To jest największy dramat ludzi hospicjum, kiedy muszą powiedzieć, że nie mogą natychmiast pomóc, tu i teraz, tylko skierować do kolejki – przyznaje dyrektor ks. Jędrzej Orłowski SAC. – Od tego jesteśmy, by tej pomocy udzielać od razu.

Dłużej nie sposób już nie zauważać, że jest źle, bo statystyki biją na alarm – liczba zachorowań na raka stale rośnie, a najnowsze badania udowadniają, że w ciągu 10 lat co czwarty Polak zapadnie na chorobę onkologiczną. Wyobraźmy sobie, że dotyka ona właśnie nas lub kogoś z rodziny, dzwonimy do hospicjum i odbiera...

Krystyna

Krysia Berent. Na stanowisku koordynatorki medycznej pracuje już 11. rok. Z wykształcenia i z powołania jest pielęgniarką, a do 2013 roku pracę za biurkiem godziła z opieką nad pacjentami w domowym hospicjum. Doświadczenie choroby onkologicznej przewróciło Jej życie do góry nogami. Na razie wróciła tylko do pracy w koordynacji.

Ustalmy fakty. 11. rok pracy w koordynacji medycznej oznacza, że pracuje praktycznie od początku działalności oddziału stacjonarnego. Trafiła tu przypadkowo, z ogłoszenia w „Anonsach”, ale ponoć człowiek tylko strzela, a Pan Bóg kule nosi, i to był strzał w dziesiątkę. Chociaż kiedy zachorowała, w dodatku na to, co niejeden pacjent hospicjum, świadomość grozy sytuacji nie zawsze ułatwiała Jej walkę. Ale wygrała i... wróciła, co w tym przypadku tylko potwierdza głęboki sens zarówno pomocy hospicyjnej w ogóle, jak i tego co robi ona sama. – Wiem, że robię rzeczy autentyczne i bardzo potrzebne. Nie przekładam papierków, tylko rzeczywiście staram się pomóc.

Rozmawiamy o tej pomocy. Podkreśla, że wszystkie starają się, by nikt, kto do nich dzwoni lub przychodzi, nie odszedł z niczym. Dlatego w koordynacji czas biegnie trochę inaczej. Wszędzie trzeba szybko, coraz prędzej, a tu rytm dostosowany jest do zgłaszających się osób i ich problemów. Na pytanie o istotę Jej pracy odpowiada bez wahania, że jest nią możliwość udzielenia prawdziwej pomocy ciężko chorym. – Mamy naprawdę dobrych specjalistów, świetny sprzęt i ogromne doświadczenie. Nasze wsparcie jest całościowe. Przy pytaniu o to, co jest dla niej najtrudniejsze, też nie ma wątpliwości: – Kiedy tej pomocy udzielić nie możemy, bo zamknięta jest lista przyjęć. Dzwonią do nas różni ludzie, jedni płaczą, inni krzyczą, jeszcze inni są zrezygnowani, ale wszyscy mają nadzieję. A ja im muszę powiedzieć, że owszem, zapisałam do kolejki, ale przewidywany czas oczekiwania wynosi 2-3 miesiące.

Rozmawiamy o państwie, które w swojej konstytucji ma zapisane zapewnienie równego dostępu dla obywateli do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych oraz otoczenie szczególną opieką osób niepełnosprawnych i w podeszłym wieku. I o jego samozadowoleniu, bo hospicjum jest zobowiązane przyjąć k a ż d e g o do... kolejki oczekujących. Co znaczą 2-3 miesiące w chorobie nowotworowej chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć.

Nie, nie zbulwersowała mnie reklama. Bardzo silnie identyfikuję się z hospicjum i widzę, że jego sytuacja jest coraz bardziej katastrofalna. Nic nie wskazuje na to, by coś się miało zmienić. Tymczasem nasz region na nowotwory narażony jest wyjątkowo.

Ewa

Absolwentka pedagogiki ze specjalnością resocjalizacja oraz szkoły dla pracowników socjalnych. Ewa Starkel do hospicjum przyszła na etat pracownika socjalnego, ale od 2008 roku jest już koordynatorką medyczną. Kilkakrotnie podkreśla wzajemne koincydencje tych dwóch stanowisk. To od Niej słyszę, że mimo długiego stażu czasami psychicznie wciąż nie potrafi poradzić sobie z odmową udzielenia pomocy przez hospicjum.

Zaczynamy od ustalenia portretu psychologicznego hospicyjnego koordynatora medycznego: empatyczny, raczej słucha, niż gada, no i urodzony organizator. To, że organizuje pomoc dla innych – bezradnych w swoim cierpieniu, Ewa uważa za najpiękniejszy aspekt swojej pracy. Ale nie ukrywa, że czasami jej charakter przytłacza, zwłaszcza kiedy musi odmówić przyjęcia do hospicjum z braku miejsc. Co to za argument?! Zwłaszcza że kiedy ono już się znajduje, jest za późno. Bezwzględnie na to co słyszy przez słuchawkę, rozmowy nie może przerwać. Ma przecież do czynienia z ludźmi w rozpaczy. Pamięta przypadek pewnej kobiety, przeżywającej stratę męża – pacjenta hospicjum domowego, która zażyła jego leki i gdyby nie natychmiastowa interwencja pracowniczki koordynacji, akurat dzwoniącej i zdziwionej jej bełkotliwym głosem, pewno by nie żyła. Tak, tego też muszą się bać.

Kiedy mówię nowym znajomym, gdzie pracuję, zaraz się nade mną użalają – uśmiecha się trochę zakłopotana. – A nie ma powodu. To wspaniała praca, często czuję jej głęboki sens. Jednak przyznaje, że nie radzi sobie do końca z rozdzieleniem hospicyjnych problemów z osobistymi. Nie potrafi zapomnieć 18-letniej Magdy, która z zaawansowanym rakiem żołądka trafiła na oddział stacjonarny. Chyba siłą woli dożyła swoich ważnych urodzin. Ojciec siedział w zakładzie karnym, mama (też chora na nowotwór, a dodatkowo na SM) i siostra mieszkały na wsi. Udało się ich wszystkich zgromadzić przy jej łóżku. Dzisiaj na oddział przyjęła dziewczynę rocznik 87...

„Hospicjum umiera”? Ewa jest wyraźnie zadowolona, że wreszcie głośno mówi się o tym, co jest ich codziennością. Mimo pracy tutaj nie oswoiła się z myślą o śmierci. – Boję się jej, staram się regularnie badać. Nasi pacjenci najczęściej nie mają już drogi odwrotu. A my nie mamy prawa, by im nie pomóc. Ostatni raz.

Olga

Olga Brzoznowska w koordynacji medycznej Hospicjum pracuje od lipca zeszłego roku. Absolwentka elektroradiologii, kierunku zdrowie publiczne GUMED-u oraz kursu wolontariuszy medycznych. Żywiołowa, wyraźnie spełniająca się w pracy. Od kiedy pamięta, zawsze chciała pracować w hospicjum. Mimo niedługiego stażu i wieku usprawiedliwiającego optymizm Ola też nie ma wątpliwości, że reklama jest trafiona. Prawie codziennie przychodzi Jej płacić za niewydolność placówki. Przyjmuje zgłoszenia do hospicjum, przepytując płaczących, smutnych, zrezygnowanych, by odnotować statystyczne i medyczne dane, i wie, że w którymś momencie będzie musiała powiedzieć: „Nie ma miejsc”. Oczywiście nigdy nie zostawia dzwoniących lub odwiedzających Ją osób z niczym. Może przecież umówić do Poradni Paliatywnej, dać numer do innego hospicjum lub zakładu opiekuńczo-leczniczego, wspólnie poszukać innych rozwiązań. – Traktuję wszystkich tak, jak sama chciałabym być potraktowana – podsumowuje.

Lekko nie jest. Rozmowy z bliskimi chorych, którym musi odmówić objęcia opieką przez hospicjum, prawie zawsze są trudne. I tak dzwonią: dobrzy znajomi dr. X lub Y, dawni wolontariusze, odpisujący podatek na hospicjum, nawet kombatanci... Próbują załatwić to jakoś prywatnie, ale przecież nie dostawi na oddziale łóżka, nie rozdmucha doby zatrudnionych lekarzy czy pielęgniarek.

Jeszcze stosunkowo niedawno część obowiązków hospicyjnej koordynacji medycznej spadała na osoby siedzące w recepcji. Dzwoniąc do Hospicjum by zapisać kogoś bliskiego, mogliśmy się więc natknąć na...

ELŻBIETY

Ela Ossowska zgłoszenia do hospicjum przyjmowała przez 10 miesięcy. Przyznaje, że najtrudniejsze były dla niej te „drugie” telefony, kiedy musiała się liczyć z możliwością, że dzwoni zbyt późno. Zapamiętała słowa behapowca, który na początku Jej pracy wyjaśnił, że w hospicjum potrzebny jest człowiek przytomny, a nie rozdygotany i starała się nie kumulować w sobie przykrych emocji. Jednak nie zawsze było to takie oczywiste. Ma nadzieję, że niejednym obecna reklama potrząśnie.

Elę Sobańską rak osacza. Na raka umarł ojciec, mąż, teraz chora jest starsza córka i zięć. W Hospicjum ks. Dutkiewicza przez długie miesiące odchodziła Jej mama. Ela pracowała wtedy w hospicyjnej recepcji i po dyżurze biegła zaraz na oddział. Obecnie sama ma kłopoty ze zdrowiem, szczęśliwie nieonkologiczne, i przez telefon opowiada mi o swoich planach powrotu do wolontariatu. Tego przy łóżku chorego. Przede wszystkim jednak wspomina czasy, kiedy siedząc w recepcji, odbierała telefony ze zgłoszeniami. Pamięta, że prawie za każdym razem dopytywano się, czy opieka w hospicjum jest bezpłatna. – Odpowiadałam, że tak, tylko się denerwowałam, kiedy niejednokrotnie pod hospicjum podjeżdżały wypasione samochody, ale nikomu do głowy nie przyszło, by nam pomóc. Nie, reklamy jeszcze nie widziałam, ale naprawdę jest ciężko. Ludzie muszą się obudzić!

S.O.S.

Ci ludzie potrzebują pomocy natychmiast, a nie za miesiąc – stwierdza ks. Orłowski i dorzuca: – Musimy zrobić wszystko, by zebrać brakujące środki, a to można m.in. uwrażliwiając społeczeństwo i prosząc o wsparcie, również przy corocznych rozliczeniach podatkowych. Alicja Stolarczyk, prezes Fundacji Hospicyjnej wspierającej od ponad 10 lat placówkę, tłumaczy: – Za pośrednictwem fundacji na konto hospicjum wpływa co roku około miliona złotych.

To wystarcza na obecnie prowadzoną działalność, ale żeby nie było tej stuosobowej kolejki, potrzeba dodatkowo około 3,5 miliona złotych.

Opracowana została lista najpilniejszych potrzeb, pełna mobilizacja zespołu jest codziennością i hospicjum jako instytucja pewno jakoś przetrwa. Na naszych oczach umiera jednak hospicyjny dogmat o udzielaniu pomocy wszystkim jej potrzebującym. Zapisanie „w kolejkę” nie rozwiązuje problemu, raczej paradoksalnie jeszcze go uwypukla. W spocie towarzyszącym kampanii 1-procentowej Fundacji Hospicyjnej ostatnie zdanie budzi nadzieję. Słyszymy: „na ratunek nie jest jeszcze za późno”. Tylko pamiętajmy, że nadzieja umiera na końcu. Wcześniej umrą Ci, którym hospicjum nie zdąży przyjść z pomocą, by mogli odejść bez cierpienia. Magda Małkowska


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...