04.12.2014 14:42 0 Dominika Wardynszkiewicz

Podróżuj z Nadmorski24.pl: Wiatr znad oceanu w As-Sawirze

Kontynuujemy naszą podróż po Maroku... Jak spędziliśmy niecałe trzy tygodnie w Maroku? Co zobaczyliśmy? Kogo spotkaliśmy? Co nas śmieszyło, a co wkurzało? Odpowiedź na te oraz wiele innych pytań znajdziecie w naszych cotygodniowych relacjach. Zapraszamy na Czarny Ląd.

Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com

Siódma część

Z wielkim smutkiem opuszczaliśmy Marrakesz - miasto, do którego z pewnością jeszcze wrócimy. Naszym następnym celem była As-Sawira (Essaouira). Zdecydowaliśmy, że dostaniemy się do niej busem turystycznym. Biura turystyczne oferują jednodniowe wycieczki do wietrznego miasta, czyli o 7 rano zabierają chętnych z Marrakeszu, a wieczorem zawożą turystów z powrotem do czerwonego miasta. My w As-Sawirze postanowiliśmy zostać. Udało nam się bez problemu znaleźć biuro (zresztą bardzo blisko naszego hotelu), które przystało na naszą propozycję cenową. Z obliczeń wynikało, że zaoszczędzimy dzięki takiej opcji i czas i pieniądze. Niestety nasze kalkulacje okazały się nieprawidłowe. Myślę, że gdybyśmy skorzystali z usług CTM to bylibyśmy jakieś pół godziny szybciej, ponieważ autobus tej linii wyprzedził nas gdy zbliżaliśmy się do celu. Finansowo wyszło bardzo podobnie (doliczając ceny taksówek na dworzec autobusowy w Marrakeszu i z dworca w As-Sawirze). O godzinie 8 siedzieliśmy w busiku, który wiózł nas w stronę oceanu. Oczywiście bus turystyczny jak to bus turystyczny zrobił sobie kilka przystanków, m.in. na śniadanie, w sklepie z olejkami arganowymi oraz przy drzewie (arganii żelaznej), na którym koczowały kozy. Tak, kozy! Wskakują one na gałęzie arganii i zaczynają ucztowanie. Obrazek jest niesamowity. Jak widać w Maroku wszystko jest możliwe... nawet bella koza na drzewie. Właśnie te postoje sprawiły, że przyjechaliśmy później niż zakładał nasz pierwotny plan, ale przynajmniej zobaczyliśmy kozy, więc nie było tak źle. W miasteczku byliśmy po jakiś 3,5 godzinach jazdy.

As-Sawira przywitała nas pięknym błękitnym niebem i oczywiście silnym wiatrem znad oceanu. W zasadzie wiatr towarzyszył nam już do samego końca pobytu. Pomimo częstych podmuchów miasto przypadło nam do gustu od pierwszego wejrzenia. Po znalezieniu hotelu ruszyliśmy na jego podbój.

As-Sawira jest bardzo, bardzo turystycznym miejscem. Prawie każdy budynek, uliczka czy placyk są zadbane. Ze względu na idealne warunki do surfowania, amatorów tego sportu jest tu sporo. Niestety to niesie za sobą dosyć wysokie ceny np. w restauracjach. Naleśniki za które w Marrakeszu płaciliśmy 5dh, a w Rabacie 2 dh, w As-Sawirze kosztowały 15-20 dh. Coś za coś. Aż dziwne, że hotele są tu tak niedrogie. Jest to jedyne miejsce w Maroku, gdzie nocleg warto zarezerwować wcześniej, bo w kilku fajnych miejscach nie było wolnych pokoi, a jeszcze 2 dni prędzej na booking.com były dostępne i to w dobrych cenach.

Nasz spacer zaczęliśmy od fortu Skala de la Villa wybudowanego przez Portugalczyków. O rany, jak tam wiało... Jednak bardziej niż rozwiane włosy, w pamięci został mi cudowny widok na ocean upiększony wystającymi gdzieniegdzie skałami, nad którymi latały mewy. Jeśli do tego dorzucę stare działa (XVIII / XIX w.), jakby gotowe do wystrzału, to wierzcie mi, że jest się czym zachwycać. Zwrócone w stronę oceanu armaty wyglądały imponująco. Nie omieszkaliśmy pstryknąć sobie kilku fotek na ich tle. Generalnie cały fort wywarł na nas spore wrażenie. Na chwilę przenieśliśmy się w odległe czasy z piratami w tle.

Nieopodal fortu znajduje się południowy bastion As-Sawiry. Zresztą na marginesie dodam, że w As-Sawirze wszystko jest "nieopodal", bo stare miasto jest niewielkie. Co prawda za wstęp na teren bastionu musieliśmy zapłacić 10 dh, ale nie żałujemy absolutnie. Mieliśmy z niego genialny widok na otoczoną murami medynę i port rybacki. Będę się powtarzać, ale muszę znowu napisać, że wiało. Momentami podmuchy wiatru były tak mocne, że musiałam szukać schronienia przy murach.

Jak już mowa o porcie to jest to obowiązkowy punkt pobytu w As-Sawirze. W tymże miejscu zachwyciły nas łodzie, słynne niebieskie łódki rybackie. Ustawione jedna przy drugiej wyglądały zjawiskowo. Niby nic, a jednak było czym oko nacieszyć. Hmm... zauważyłam, że najczęściej zachwycają mnie rzeczy najprostsze, najbardziej oczywiste, niewydumane. 

As-Sawira (Essaouira) to także medyna i suki. Jedno i drugie jest malutkie, ale urokliwe. Przyjemnie nam się po nich spacerowało. Brak pomazanych murów, brak reklam i śmieci (jednak można). Nikt nas nie zaczepiał i nie naciągał. Jedynym minusem miasta są, jak już wcześniej wspomniałam, ceny w sklepach i restauracjach. Sporo sklepów jest nastawionych na bogatego klienta, chociaż można na sukach znaleźć cosik dla mniej zamożnej klienteli. Ja np. zaopatrzyłam się w oliwki. Pycha. A jak już przy jedzeniu jestem to dodam, że oliwki oliwkami, ale kto był w As-Sawirze i nie posmakował rybki ten trąba. Mieliśmy na nią wielką ochotę. Grillowana rybeczka stała się naszym celem jeszcze zanim znaleźliśmy się w mieście. Z tym, że trochę z tropu zbiły nas ceny. Spodziewaliśmy się, że będzie tanio, a niestety nie było. Ruszyliśmy więc na poszukiwania miejsca gdzie ceny będą dla nas przystępne. Zdecydowaliśmy się na bary tuż przy porcie rybackim, jako że samemu się w nich wybierało konkretną sztukę świeżej ryby. Wybraliśmy pierwszy bar z brzegu. Ryba plus chleb i napój kosztowała nas 60 dh/os. Podano nam też jedną sałatkę na dwie osoby. Próbowałam się przy rachunku wykłócić o rabat z tego względu, ale kelner dosłownie wyrwał mi pieniądze z ręki i tyle było. Miły był tylko wtedy, gdy wybieraliśmy bar i składaliśmy zamówienie. Jedzenie było przyzwoite, ale chyba naszego dorsza czy pstrąga nie przebiło...

Niezapomnianym przeżyciem okazał się zachód słońca oglądany z okolic portu. Maroko to kraj niezapomnianych zachodów słońca.

W As-Sawirze odpłynęliśmy (jak na miasto portowe przystało) do zupełnie innej bajki. Spędziliśmy w niej zaledwie jeden dzień. Następnego dnia taksówką złapaną tuż przy porcie pojechaliśmy na dworzec CTM, a potem już prosto do stolicy Maroka - Rabatu. No może nie tak prosto, bo w Casablance przesiedliśmy się na pociąg.

Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...